„Ludzie nic nie czytają. Ci co czytają, nic nie rozumieją. Ci co czytają i rozumieją, zaraz potem zapominają.” (Stanisław Lem „Prawo Lema”)

Naprawdę nie chcę pisać, że kiedyś to było, czyli kolejne jęki starego dziada, więc szukam innych wytłumaczeń. Wytłumaczenia na to, że w trakcie rozmowy, gdy zdaje nam się, że złapaliśmy dobre porozumienie i rzuca się cytat czy jego wariację jako puentę, aluzję czy żart i słyszy się ciszę. Ciszę zdziwioną na zdanie nie pasujące do logicznego toku. Lub ciszę gwarną, nie zauważającą nawet czegoś lekko odstającego. Jeżeli jeszcze owa cisza jest pełna wysiłku i zakłopotania, to znaczy, że rozmówca przeczuwa, że to jakaś wrzutka i gorączkowo szuka w pamięci źródła czy autora. By potem z zakłopotaniem uśmiechnąć się, co miałoby oznaczać – „tak, wiem” jak i „niestety nie kojarzę”, ale też i „ładna pogoda”. I nagle okazuje się, że perły przed wieprze, że tylko się zdawało że to Wojski grał jeszcze a to tylko kot kot (pani matko) i nutka zawodu i goryczy. I takie dziwne wrażenie że jesteśmy na pustyni…

Stawiam tezę, że kiedyś było tego mniej. Że kiedyś bawiliśmy się krzesząc iskry ze słów – zderzając je, mieszając, wywracając na nice, żonglując, zestawiając bezczelnie przeciwstawne tezy, autorów czy dzieła. Teksty piosenek, grepsy z filmów z twierdzeniami filozofów, z wyimkami dialogów bohaterów książek… Lepiło się z tego absurdalne figury i karkołomne tezy. Ale do tego trzeba pewnego kompendium może nie tyle wiedzy (choć ta co najmniej w tym nie przeszkadza), ale potrzebny był pewien stopień nasycenia literaturą czy sztuką w ogóle. Potrzebny był głód przeżywania, poznawania, doznawania!
„Duża wiedza, to duża pokora” (CYTAT! Ale nie pamiętam z kogo). Im więcej przeczytasz, tym większy pokazuje ci się ocean myśli i literatury. i świadomość, że jest nie do ogarnięcia. I jeszcze – „zawsze nasza wiedza w stosunku do niewiedzy, ma się jak konkretna liczba do nieskończoności”. Zdaję więc sobie sprawę, że mój poziom ignorancji również może być oceanem. Ale nie piszę tu o specjalistycznych, hermetycznych dziełach czy autorach. O niszowych artystach czy wydumanych filmach. Piszę o pewnym zestawie książek, filmów i autorów, którzy już to w postaci lektur, już to jako niespisany kanon ludzi pretendujących do bycia inteligentnymi powinni znać. I wtedy znali! I żeby daleko nie sięgać – w naszym kraju, cytując najbardziej podstawowe wersy z Biblii – często otrzymujemy ciszę. A jest to przecież, chcemy czy nie – pomijając religię, fundament naszej cywilizacji i potężne dzieło literackie!
Piszę o tryumfie konsumpcji. Prostej, nieskomplikowanej, bezkostnej, bezkrawędziowej, happyendowskiej, przeżuwającej po raz enty te same, znane zagrywki, fabrycznie beztroskiej i łatwej do strawienia. I co za tym idzie – do zapomnienia. Skąd więc brać cytaty? Skąd myśli do zapamiętania, które czasem obraca się jak szlachetny kamyk pod światło ciesząc się z trafności, uchwycenia sedna czy nasycenia barwą? Bo skoro mamy dostępną ślicznie opakowaną, wstępnie przeżutą i pokrojoną w kawałeczki papkę to po co sięgać do czegoś, co wymaga wysiłku, skupienia i czasem bolących emocji?
Piszę o tryumfie bezwładu i lenistwa, ociężałości intelektualnej i zgody na wszczepienie modelu emocji. Emocji sterowanej prostymi bodźcami. Kierującymi do dalszej konsumpcji.
Widząc to wszystko, znając te rodzaje ciszy intelektualnej muszę logicznie założyć, że wielekroć sam byłem jej uczestnikiem. I to w wielu różnych jej odmianach. Może więc niepotrzebnie biadam, stawiając się buńczucznie na pozycji ostatniego czytającego?
(ładna pogoda)

Komentarze

comments